niedziela, 14 lipca 2013

"Love me today don't leave me tomorrow"

Maroon 5 - Love Somebody
- Wszystkiego najlepszego! – krzyknęła cała rodzina gdy zeszłam na śniadanie.
Moje osiemnaste urodziny. Nie mogłam w to uwierzyć, że jestem już dorosła, za miesiąc będę zdawać maturę a za pół roku zacznę studia. To wszystko działo się tak szybko.
- Rozpakuj prezenty! – krzyknęła mama podając mi trzy torby z prezentami.
Zaczęłam od pierwszej torby – prezent od mamy. Byłam podekscytowana, ponieważ moja mama zawsze wiedziała co mi kupić. Serce biło mi jak oszalałe, otworzyłam. Nowy telefon – smartfon! Do tej pory musiałam się męczyć moim trzyletnim Samsungiem z klawiaturą qwerty, która mi się psuła. Następna torba, od taty. Trochę się wystraszyłam jeżeli kupował sam, jeżeli pomagała mu mama mogłam być spokojna. Otworzyłam – conversy! Byłam pewna, że to moja mama kupowała. O takich marzyłam jeszcze w Polsce. Tutaj każdy je miał, oprócz mnie. Wreszcie mam je i ja! Ostatnia torba, od Kuby. Spodziewałam się co mi kupi – była to koszulka meczowa zawodnika Chelsea. Z tyłu było nazwisko „Juan Mata”. Była to autentyczna koszulka ze sklepu Chelsea Store.
- Dziękuję wam wszystkim! – powiedziałam ściskając każdego po kolei.
Usiadłam do śniadania i zaczęłam jeść jajecznicę. Nagle mama rzuciła:
- Skarbie, kiedy przedstawisz nam swojego chłopaka? –
Nastała cisza, trzy pary oczu patrzyły się na mnie i wyczekiwały odpowiedzi.
- Mamo, przecież go znasz. Kuba ci go przedstawiał – próbowałam się jakoś wymigać.
- Tak, ale nie jako twojego chłopaka – mówiła powoli, jakby się bała, że nie zrozumiem – Od dwóch tygodni ty chodzisz do niego, a powinno być na odwrót. Jak to wygląda żeby dziewczyna chodziła do chłopaka? To on powinien się starać. Ma przyjść tutaj jutro – przybrała rozkazujący ton.
- On się stara, przecież wiesz, że codziennie to on mnie przywozi i odwozi. Nie przesadzaj mamo – powiedziałam po czym mama popatrzyła się na mnie surowo – Eh, no dobrze, powiem mu żeby jutro przyszedł.
- Dziękuję –
- Tylko błagam, nie wypytujcie go o rodzinę, przyszłość, przeszłość i tak dalej. Przedstawię wam go tylko i pójdę z nim do pokoju – uprzedziłam ich na wszelki wypadek.
Mama kiwnęła głową na znak, że się zgadza.
Po śniadaniu nie miałam co ze sobą zrobić. Do meczu pozostało trzy godziny. Czułam się jak dwa tygodnie temu, przed derbami Londynu. Dziś jest inaczej, nie wiedziałam co mnie czeka. Marc kazał mi zejść do barierki, gdy strzeli bramkę. Wiedziałam co chce zrobić. Chce mnie pocałować. Świetnie, moje zdjęcia będą zaśmiecały mi tablicę na Tumblr.
Postanowiłam znów się jakoś ładnie wymalować. Szło mi trochę gorzej, bo ręce mi się trzęsły z podekscytowania, ale wyglądałam jako tako. Musiałam się też ładnie ubrać ubrać. Nie chciałam się zbyt stroić, więc postawiłam na sportowy wygląd – jasne rurki, koszulka z motywem angielskiej flagi, dres, moje nowe conversy i szalik Chelsea. Włosy rozpuściłam i wyprostowałam, miałam nadzieję, że nagle nie spadnie deszcz. Było słonecznie, ale w Londynie nic nie wiadomo.
Nadeszła 15:00. Wyszłam z domu, aby nie spóźnić się na autobus. Dzisiaj musiałam przemieścić się na własną rękę, bo Marc miał już tam być.
Dotarłam na miejsce, na Stamford Bridge. Ten stadion zawsze mnie urzekał, był niesamowity. Kiedy usiadłam na miejscu zawodnicy już byli na murawie. Marc patrzył się w moją stronę szukając mnie wzrokiem. Jego uśmiech oznaczał, że mnie zauważył. Mecz się zaczął. Marc był napastnikiem. Większość zawodników to byli rezerwowi i ze szkółki. Na bramce jedynie stał Petr Cech i w pomocy był Oscar. 24 minuta. Marc zbliżał się do pola karnego z piłką. Z łatwością pokonał dwóch obrońców, został tylko bramkarz. Marc się nie zawahał, strzelił w samo okienko. Cały stadion zawrzał, wszyscy krzyczeli a spiker mówił przez mikrofon „24 minuta, gol Marca Bartry!”. Biegł w moją stronę, przypomniałam sobie, że miałam zejść do barierki, zbiegłam po schodkach i czekałam na niego. Podbiegł, przytulił mnie i pocałował. Tak jak przypuszczałam. Czułam, że był bardzo podekscytowany, udało mu się.
- Czekaj na mnie w tunelu po meczu – powiedział próbując przekrzyczeć wiwaty kibiców.
Pobiegł grać dalej. To stało się tak szybko, byłam jak zaklęta, nie wiedziałam co dzieję się dookoła mnie, nie zauważyłam nawet jak wróciłam na swoje miejsce. Byłam taka szczęśliwa. Jeszcze trzy miesiące temu marzyłam aby być chociaż na meczu a dziś miałam chłopaka, który był zawodnikiem ukochanego klubu. Nie mogłam się skupić na dalszej części meczu. Gdy sędzia odgwizdał koniec spotkania wynik na tablicy ukazywał 1:0. Strzelił tylko Marc. Zeszłam do tunelu ubierając przepustkę. Dziennikarze przeprowadzali krótki wywiad pomeczowy. Usłyszałam tylko jak jeden z nich zapytał o mnie. Marc odpowiedział:
- Ten gol był dla mojej dziewczyny, która obchodzi dzisiaj swoje osiemnaste urodziny –
Poczułam się trochę zakłopotana. Inna dziewczyna cieszyłaby się, a nawet weszłaby w kadr, ale ja byłam nieśmiała. Nie lubiłam tego typu zachowania.
Dziennikarze skończyli a Marc do mnie podszedł.
- Poczekaj na mnie, postaram się przebrać jak najszybciej – powiedział.
- Nie spiesz się, poczekam – zapewniłam go.
- O nie, to twój dzień. Zaraz jak się przebiorę jedziemy do mnie. Mam coś dla ciebie – uśmiechnął się tak czarująco, że nic nie mogłam z siebie wydusić. Zawsze mnie tym uwodził.
Po dwudziestu minutach czekania, Marc wyszedł z szatni z dwoma kumplami. Rozpoznałam ich od razu – wyższy, krótko obcięty to był Thorgan Hazard, brat Edena. Niższy, o ciemnej karnacji i dredach do ramion to był Nathan Ake, który wielokrotnie występował w pierwszej drużynie. Za nimi wybiegł Lucas Piazon krzycząc „hej, zaczekajcie na mnie!”. Uśmiechnęłam się sama do siebie, ponieważ jeszcze w Polsce podobał mi się Lucas, wręcz byłam zauroczona jego urodą.
- Słuchajcie, to jest Justyna, moja dziewczyna – przedstawił mnie Marc.
- Jestem Lucas, chyba nie jesteś z Anglii. Jesteś za ładna na Angielkę – powiedział żartobliwie. Czułam, że się rumienię.
- Nie, nie jestem – odpowiedziałam z uśmiechem na twarzy – pochodzę z Polski.
- Jestem Nathan, ale mów mi Nate. Kraj Lewandowskiego, czyż nie? – również zażartował.
- Tak, tak – wciąż się uśmiechałam.
- Jestem Thor – podał mi rękę młodszy brat Edena, po czym dodał półgłosem – wiesz, gdyby Marc cię zostawił albo ty jego, wiedz że jestem jeszcze ja –
- Nie zapędzaj się – ostrzegł go Marc i mnie objął.
- Dobra, chłopaki! To gdzie idziemy? Jakaś imprezka? – zapytał Nate.
- Ja się zmywam z Justyną do domu – powiedział szybko Marc.
- Na razie! – powiedziałam na pożegnanie.
- Cześć! – odpowiedziała cała trójka.
Wyszliśmy ze stadionu i wsiedliśmy do samochodu Marca. Ruszyliśmy w stronę dzielnicy gdzie mieszkał Marc.
- Moi rodzice wyjeżdżają na stałe do Hiszpanii – oświadczył ni stąd ni zowąd Marc – zostaję sam z Cinthią w Londynie i myślałem, że skoro za miesiąc kończysz szkołę i jesteś już pełnoletnia, może zamieszkałabyś ze mną? –
Marc był mistrzem w zwrotach akcji.

2 komentarze:

  1. Świetny rozdział, ciekawa jestem co przygotował Marc, pozdrawiam i z utęsknieniem czekam na kolejną część :* :D

    OdpowiedzUsuń
  2. cieszę się z takiego przebiegu meczu :) zazdroszczę Justynie.. taki chłopak, jeszcze grający w mojej ulubionej drużynie *.*
    ale na końcu to mnie zaskoczyłaś xD Marc master of niespodzianken xD

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy komentarz. Z chęcią przyjmuję pochwały jak i krytykę.